Morze w atramencie skąpane, wciąga w swe głębiny bezbronną ofiarę, która ostatnimi promieniami zwiastuje koniec drogi.
Na nieboskłonie poczynają zapalać się świeczki za cykliczne składanie ofiary. Zza chmur wyłania się twarz nowego boga, który zezwala na więcej w trakcie swojego panowania. Jakże nie wybrednie dobrana ciemność kryje się w ulicach miasta. Poniektórzy świętobliwi siedzą przy świetle by sprawiać wrażenie porządnych, by pokazać, że nie kusi ich magia nocy. Wiatr szarpie gałęziami by odsunąć uwagę gapiów od tego co dzieję się w ciemności. Lepiej skonstruowanej maszyny nie ma i nie będzie. Gdy ostatni skończą się bawić okryją się całunem wstydu oczekując na sąd poranny, pokazując inne oblicze swojej natury. Kryjąc własne wnętrza czekają na kolejny pocałunek nocy by machina ruszyła uwalniając ich z okowów przyzwoitości...
Na nieboskłonie poczynają zapalać się świeczki za cykliczne składanie ofiary. Zza chmur wyłania się twarz nowego boga, który zezwala na więcej w trakcie swojego panowania. Jakże nie wybrednie dobrana ciemność kryje się w ulicach miasta. Poniektórzy świętobliwi siedzą przy świetle by sprawiać wrażenie porządnych, by pokazać, że nie kusi ich magia nocy. Wiatr szarpie gałęziami by odsunąć uwagę gapiów od tego co dzieję się w ciemności. Lepiej skonstruowanej maszyny nie ma i nie będzie. Gdy ostatni skończą się bawić okryją się całunem wstydu oczekując na sąd poranny, pokazując inne oblicze swojej natury. Kryjąc własne wnętrza czekają na kolejny pocałunek nocy by machina ruszyła uwalniając ich z okowów przyzwoitości...
Komentarze
Prześlij komentarz